ŻYCIE NA TEMBLAKU ŻYCIE NA TEMBLAKU
81
BLOG

Wytrwała praca u podstaw

ŻYCIE NA TEMBLAKU ŻYCIE NA TEMBLAKU Społeczeństwo Obserwuj notkę 0

Tytuł felietonu jest ilustracją tego, co nas czeka. Dzisiaj, w najbliższej przyszłości: nie możemy pozwolić sobie na zmarnowanie obywatelskich sił obudzonych poprzez gremialne marsze sprzeciwu. Okrzyki, że „mamy dosyć”, już  nie wystarczą, bo uliczne protesty nie odnoszą skutku. Są lekceważone i traktowane ze wzgardą. Odniosą­ dopiero wtedy, gdy przyjdzie czas na opamiętanie, na refleksję po obu stronach podzielonej Polski, gdy nastąpi przełom w naszym o niej myśleniu. A zwłaszcza, kiedy doczekamy się radykalnych zmian w obecnym poczynaniu władz. Co do ogólnikowych i apodyktycznych metod spełniania wyborczych obietnic. Na przykład: rezygnacji z bezdusznego gmerania w sprawach związanych z ekshumacją ofiar smoleńskiej katastrofy. Z okrucieństwa nieustannej celebry tej tragedii.  

Człowiek mądry nie dąży do konfrontacji, wojny, wszczynania zamieszek. Unika dyplomatycznych oszustw, nie rozsiewa kłamstw przebranych w siermiężny kostium dogmatu. Nie maskuje niechęci do ludzi skrywając się pod płaszczykiem miłości bliźniego. Więc czemu brakuje go w rządzie, a naszym postępowaniem zajmują się nieodpowiedzialni mandaryni?

*

Krok po kroku szmacą się nam dawne czasy, a rzeczywistość już nawet nie skrzeczy, tyko płaczliwie popiskuje i kundli się razem z otaczającym światem. Parszywieje, jak polityka.

Trzeba pójść za ciosem,czyli za marzeniem i rozpocząć długoletni proces społecznej edukacji. Wszechstronnej i niezafałszowanej. Szerokiej, gdyż obejmującej wszystkie dziedziny. Niezakłamanej. Mówię tu o komicznym przedstawianiu Historii. O robieniu operetki z naszych najnowszych dziejów, o ich parodystycznych interpretacjach, w których ludzie uznani za głównych aktorów wydarzeń (np. Lech Wałęsa, przywódca Solidarności) spychani są do roli statystów, a pionki o mikroskopijnym znaczeniu wskakują w ich buty i moszczą się na piedestałach.

Na porządku dziennym staje się utożsamianie fałszu z dowodem. Głoszenie lipnych tez i sugerowanie ich jako niezbitych argumentów, jest coraz powszechniejszą normą, a w naszej raczkującej demokracji – standardem.

Potwierdzając jej mylne założenia (poprzez zachowawcze milczenie), automatycznie zgadzamy się na nią; po kapitulancku wplątujemy się  w mętne ględzenia niemające nic wspólnego z logicznymi wywodami. Dajemy się zbałamucić chybionym oracjom. Toteż mimowolnie lub świadomie uczestniczymy w bezkarnym rozpowszechnianiu paplaniny.

Granica pomiędzy dobrem, a złem, przesuwana jest coraz bardziej. Następują więc rozmaite rewaloryzacje i etyczne podejścia do tego zagadnienia.  Dlatego światłych ludzi trzeba bronić przed upupianiem przez łachudry.

Lecz światłych jest coraz mniej, bo albo ich się tępi (może od tego pochodzi słowo tępota?), umniejsza i zohydza, albo do akcji wkracza biologia, zostawia pustkę i zabiera tych, którzy byli dla nas drogowskazami.

Bartoszewski, Wajda, nie tak dawno Kapuściński, Szymborska, odzierani ze znaczenia, tarmoszeni przez intelektualny motłoch, wykruszają się i zastępowani są wyskrobkami legitymującymi się bezczelnym brakiem rozumu.

*

Od Rozbiorów do namacalnego dowodu wyjścia radzieckich wojsk z naszego kraju, mogliśmy twierdzić, że nie jesteśmy u siebie, lecz w dalszym ciągu znajdujemy się na ziemiach nazywanych  dla hecy - polskimi; urzędy były opanowane przez zwolenników narzuconej okupacji.  Podporządkowani, uzależnieni od militarnej siły obcego mocarstwa, żyliśmy  w sobiepańskiej strefie jego wpływów.  

Przywieziona z Moskwy ekipa rządowa zaczęła się szarogęsić na zaanektowanym terenie. Wspólnie z instytucjami sowieckimi (np. NKWD) wykonywała polecenia Stalina-Wielkiego Brata. Wujaszka Joe, jak pieszczotliwie mówiono  o nim na ZACHODZIE.

Tu warto przypomnieć, że ZACHÓD, ten nasz wymarzony raj społecznej sprawiedliwości, ta ostoja demokracji, bez zmrużenia faryzeuszowskiego oka poświęcił nas za cenę własnego spokoju. Tym samym  przyczynił się do opóźnienia naszego rozwoju. Do tego, że w porównaniu do niepodległych państw, nasza demokracja jest na etapie ciągłych narodzin.

Niedojrzała i rachityczna, kształtuje się z trudem. I choć stara się dorównać, a daj Boże, prześcignąć zachodnie, to trzeba przypomnieć, że tamte kraje nie doświadczyły tak długiego okresu utraty niepodległości; kiedy my walczyliśmy o wolność, one miały ją od dawna.

By wykaraskać się z obecnych, nieudolnych prób jej tworzenia, należałoby zacząć od  poprawnego używania tego słowa. Zastanówmy się, czy mamy ją faktycznie.

Sądzę, że ten, co protestuje, naraża nie tylko siebie, ale i całą rodzinę, którą ma na utrzymaniu:   w nagrodę za odwagę sprzeciwienia się, otrzymuje szlaban na awans, grozi mu zwolnienie z pracy, może spodziewać się splugawienia dotychczasowego prestiżu, spotykają go szykany pod postacią „wilczego biletu” i dostaje natychmiastowe skierowanie do rupieciarni z kłopotliwymi dla waadzy. 

Jesteśmy zapewniani, że gdyby jej nie było, nie moglibyśmy stawać okoniem. Ale czy  istotnie i bez przeszkód możemy?  Czy jesteśmy w stanie otwarcie i bez ponoszenia konsekwencji wyrażać swoje zdanie? Twierdzić, że każdy obywatel ma zagwarantowaną swobodę wypowiedzi? Że nie jest to droga do ubezwłasnowolnienia niesubordynowanego społeczeństwa?

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo